Jest jakby cichy, tajny kontakt słońca z morzem. Wszystkie tanie metafory złych poetów, jak „słońce pieści fale“, „słońce przegląda się w lazurowej toni“, i podobne określenia mieszczą się w tym kontakcie. Ta jedyność tych dwóch — morza i słońca — dręczy brakiem szerszego tematu. Poprostu nic tu się nie dzieje; sama uroda. To nie dla mnie. Znów wyleguję się nago na dziobie. Słońce grzeje, wiatr chłodzi. Z brodą opartą na rękach wpatruję się wdół w morze. Czasem, tuż sprzed dzioba, wypryśnie kilkanaście ryb i wachlarzem puszczają się w swój niedaleki lot. I po atrakcji. Nagle czuję, że plecy mam oparzone, i po kąpieli zaczyna się ból, męka. Dziś zdaję sobie sprawę, że przecież już wczoraj było bardzo gorąco, a dziś ociekam potem. Mam na sobie tylko spodnie i koszulę, ale ciąży mi to jak pierzyna. W naszej kabinie i w jadalni warczą wentylatory. Koty leżą z wywieszonemi językami, nieskore do figlów. Okręt zato nic nie uspokoił się, to samo co i wczoraj. Do obiadu steward podał
Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.
2 lipca