karafkę kwasu z lodówki. Jest to smaczne, bo zimne. Jemy niewiele. Staram się trochę pisać, bo pan De przerwał swoją pracę i mam spokój, ale każde słowo rozkleja się pod palcami, więc kładę się plecami dogóry, i tak się czas wlecze. Aż tu nagle pod wieczór zaczyna siepać deszcz, i chociaż upał przestał dokuczać, ale zato jakiś ekstrakt smutku ulokował się we mnie i począł dręczyć aż do mdłości. Nie mogę czytać tego Sobieskiego; czegoś mi za bardzo świątobliwy, ale co do Niemców ma rację. Ułożyłem swoje zwłoki w skrzynce, tam się obijam aż do ciężkiego, dusznego snu.
Cisza i skwar. Na okręcie pustawo, czasem mignie człowiek. Na śródokręciu obok naszych drzwi stoi beczułka z kwasem, ale już widać ludzie się opili, bo nie przychodzą. Po raz drugi wychodzę z wanny. Ten nasz okręt, to jak śliwka w knedlu, który znów pływa we wrzątku. Bo rzeczywiście niebo na krańcach tak się dziwnie łączy z morzem, a zgę-