Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

widokami, nie myśleć o szarych sprawach codzienności. Ładna historja! — „całe życie!“ Już trzeba być jakimś wyjątkowym leniuchem, niedołęgą i łatwym samolubem, aby móc wytrzymać dłużej i rozkoszować się taką wegetacją. Swoją drogą wieczór dzisiejszy jest uroczy. Na niebie gęsto od gwiazd, smugi na niem srebrnawe. Daleko, tuż nad morzem, tkwi księżyc jak krwawy przecinek. Chłodny wietrzyk myszkuje po pokładzie. Niby spokój i błogość, a właściwie chciałoby się wyjść z okrętu i pójść gdzie oczy poniosą.
Zauważam na morzu nędzne światełko, podobne do tego jakie się widzi w odległej chatce, i to zimową porą. Odwracam się do kapitana, który akurat był zajęty pakowaniem kota do worka, co też to jest takiego? Wyjaśnia mi obszernie. Jest to wyspa Fernandez Noronha, miejsce zesłań kryminalistów. Sieją tam, orzą. Opowiedział mi mnóstwo szczegółów o nieudanych ucieczkach tych więźniów, dość że po jego wyjaśnieniu światełko to wydało mi się jeszcze bardziej ponure. Tymczasem w worku coś się rusza, i dwa kotki, nie wiedząc, że tam ich rodzony brat