Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

brzemię wspólnej tajemnicy. Ej, żeby on mi tylko tutaj jakiej biedy nie sprawił...


5 lipca

Wręczył mi maszynopis podczas śniadania. Już sam tytuł, napisany dużemy literami w odstępach, nieco mnie zadziwił: „W okręcie na niewiadome“. A dalej to już były takie słabe rzeczy, o tem, jak pewien rozstrojony nerwowo człowiek, typ silny i szlachetny, przechodząc portem, wszedł na pierwszy lepszy okręt towarowy, pogawędził z kapitanem i znalazł to czego szukał: cudowne sanatorjum dla swoich nerwów, gdzie dni płyną spokojnie „jak zaklęte perły“; cały utwór pełen jest rozważań filozoficznych i znamionuje tęgiego grafomana i banała. Powiedziałem mu, że utwór ten nadawałby się, mojem zdaniem, na scenarjusz do filmu. Czułem się trochę upokorzony, mówiąc tę brednię.
— Ach, ja się jeszcze namyślę, narazie trudno mi coś postanowić — odpowiedział w zadumie.
Jego drapieżny profil, z orlim nosem i za-