Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

ciśniętemi wargami, wyraża postanowienie i wytrwałość. Nozdrza ma rozdęte... wybiegłem szybko na pokład, bo mi mdło, choć okręt sunie się jak po stawie. Rośnie mi tu jakaś bzdura z dnia na dzień, robi się to męczące. A wszystko to w spiekocie, dusznych podmuchach; bo dziś znów jest tak ładnie, że poszłoby się gdzieś w olszynę, nad strumyczek... Idę na rufę i układam się nawznak. Przez palce patrzę na słońce, lecz i to takie wiadome, zarówno jak morze i ta nasza nieszczęsna arka. Pocieszam się tylko, że doprawdy organizm ładuje się energją jak akumulator, tylko ja o tem nie wiem, a dopiero w przyszłości się to pokaże. Czuję, że ktoś stoi nade mną. Tak, to pan De patrzy na moją nagość.
— Żyje pan sobie tutaj jak poganin — powiada.
— Niechże i pan się rozbierze — mówię.
— O ja mam za delikatne ciało, cierpiałbym potem. Ach, jaka cudna jest ta przyroda! Gdybym kiedykolwiek miał popełnić samobójstwo, rzuciłbym się z wysokiej góry albo właśnie z takiego okrętu.