Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

mi smoły roztopionej na słońcu. W wannie ta smoła zakrzepła, i kiedy przejrzałem się w lustrze, maść moja wyglądała dziwnie ale interesująco. Jestem znów na pokładzie i gwiżdżę; gwiżdże także pan De, i tak przegwizdujemy się wzajemnie z czerwonemi policzkami i mgłą w oczach. Wkońcu tchu nam brak i znów gapimy się na to co nas otacza. Oto grupa półnagich marynarzy baraszkuje na dolnym pokładzie z obskakującą ich niby żywa piłka — suczką. Jacyż śliczni są ci Finlanczycy! Krzepkie, muskularne chłopy — jak rzeźby. Mimo żaru i duszności, siadam do pracy. Panta rei — dosłownie! Okręt, czas i myśl moja...


8 lipca

Otóż wkradła się do mego życia tutejszego — kobieta. Dość namolna, a nawet groźna zjawa. I to kobieta-Polka, w której wymarzyłem sobie w puste spacery moje tam i spowrotem: — jakieś cudowne rodactwo, jedną rasę! Oblokłem ją w całą moją tęsknotę za krajem i na tym terenie usadowiłem zawie-