Tak się jakoś stało na szczęście, że rano, zaraz po śniadaniu, interesuje mnie samo tylko wyjście na pokład. Układam sobie nawet pewną kolejność wrażeń. Wytresowała mnie ta podróż. A więc: najpierw zbadam pogodę. Następnie idzie krótka zabawa z kotkami (które już trochę podrosły), dalej przegląd całego okrętu od przodu do tyłu (w tem jakieś manipulacje wzrokiem z Ukraińcami) potem długie, często nawet godzinne wpatrzenie się w przestwór oceanu, marzenia, czasem jakaś pogwarka z panem De, bo to rano, na świeżo — jeszcześmy nie zdążyli się znienawidzieć, dopiero pod wieczór! Później (jeśli jest słońce, bo zdarza się, że przez jakiś głupi system kokieterji, słońca do południa niema; niby udaje, że nie jest na codzień, choć mam go już po szyję!) idę na dziób „opalać się“, tam też marzenia, często smutek, tęsknota, wreszcie kąpiel, obiad, trochę pracy (nieudanej!) i potem już pustka, bzdury w głowie, nastroiki — słowem, histerja. Mimo, że zawsze wstajemy od stołu pognie-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.
10 lipca