warowy tej samej kompanji. Słowem, dzionek obfity w zdarzenia.
Rano kapitan osobiście zawiadomił nas o wczorajszych telegramach. Wpatrywał się przymrużonemi oczami w dżdżystą i wietrzną przestrzeń, pocierał palcem nos i nagle huknął wgórę jakiś rozkaz po fińsku. Zdawał się być spokojny, a na jego opalonej twarzy nie widziało się jakiejś zmiany. Powiedział jeszcze coś w rodzaju: takie to sprawy — i zszedł z maszynistą do hali maszyn. Od wczoraj zauważyłem wzmożoną pracę całej załogi. Marynarze naprawiają brezenty, obstukują rdzę i malują na biało ściany śródokręcia. Próbowałem udawać starą hrabinę, ale pan De odpowiedział mi tak mocnym stylem komsomolca, że zawstydzona umilkłam. Jeden z Ukraińców, Iwaszko, narobił rwetesu w kabinie stewarda. Wykrzykiwał po hiszpańsku, że on też zapłacił za podróż, że dają im byle co do żarcia, ciągle zupa i mało słodkiego. Steward spokojnie krajał