wisko, minąłem kucharzy zgodnie odprawujących coś nad kuchnią, przelazłem przez dwóch marynarzy tłukących młotkami w żelazo i wszedłem do jadalni. Powitał mnie pan De spojrzeniem znużonem i niechętnem, choć nie przerwałem mu żadnego zajęcia, bo stał wpatrzony w iluminator. Rozejrzałem się po jadalni, jakbym tu wszedł po raz pierwszy. Szukałem zainteresowania. Ale nic. Usiadłem w fotelu i zacząłem się kręcić wkółko, na co pan De zaczepił mnie słowami:
— Chcesz pan odkręcić starego kręćka?
Zatrzymałem się zdumiony i ożywiony wewnętrznie.
— A pan chce, abym panu powiedział co do słuchu! — wrzasnąłem.
— Pst, co tam z panem będę się wdawał, jak pan nie znasz się na żartach!
I wyszedł.
— Znam takich więcej — rzuciłem za nim bez sensu.
Byłem wzburzony. Przecież wyraźnie mnie obraził. Położyłem się na kanapie i w zdenerwowaniu paliłem papierosy. Po jakiej godzinie poszedłem do stewarda i zapytałem
Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.