go, czy kapitan będzie na obiedzie. Odpowiedział mi, że kapitan będzie jadł nagórze. Poszedłem do kabiny i zwaliłem się na łóżko. Po krótkim czasie usłyszałem, jak pan De pytał się stewarda o to samo. Skończyło się na tem, że dnia tego obaj nie usiedliśmy do stołu.
Dopiero przed kolacją pogodził nas następujący wypadek. Siedzieliśmy w pewnem odddaleniu, bawiąc się z jednym kotkiem, bo dwa gdzieś się zapodziały. Jedynak kolejno reagował na nasze zaczepki, i obaj wyczuwaliśmy cichą rywalizację, u którego z nas dłużej kotek zabawi. Wreszcie kiedy kot podbiegł do mojego patyka na sznurku, wziąłem go na ręce i odszedłem. Usłyszałem za sobą gniewny głos pana De.
— To tak się robi! wybitny rys charakteru, szkoda gadać!
Zawróciłem i puściłem mu kotka na kolana ze słowami:
— Masz pan tego kota, udław się pan nim!
Kot widać wyczuł niedobrą atmosferę, bo kiedy pan De wyciągnął po niego ręce, dał gwałtownego susa i wpadł do morza. Pod-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.