Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

biegliśmy do barjery i zaczęliśmy wrzeszczeć jak opętani, tymczasem nieszczęsne stworzenie, miaucząc przeraźliwie, szybko zniknęło nam z oczu. Spojrzeliśmy na siebie z przerażeniem. Zrobiła nam się przykro, tem bardziej, że otoczyło nas kilku marynarzy, z którymi nie mogliśmy się porozumieć, i patrzyli na nas podejrzliwie. Wreszcie przybiegł telegrafista, za nim kapitan. I kiedy dowiedzieli się o co chodzi, spojrzeli obojętnie na morze i odeszli. Położyłem swoją rękę na ręku pana De, on uczynił to samo, i tak staliśmy bez słowa długą chwilę. Wkońcu bardzo zmartwieni usiedliśmy w jadalni i już przez cały wieczór smutno rozmawialiśmy o przykrem zdarzeniu. Uczuwaliśmy niesmak i bezradność. Wprawdzie kapitan, który zszedł na kolację, pocieszył nas, że te koty i tak miał zamiar potopić a zostawić tylko Pessi, ale nam ciągle było nijako, bo myśleliśmy o przyczynach, które to spowodowały. Zepsuł powagę tego wrażenia pan De, kiedyśmy już leżeli w łóżkach. W pewnej chwili ziewnął i powiedział: