Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

twora. Wiadomość ta przeraziła go prawie. Powiedział:
— Przepraszam, nie wiedziałem, że jest to pańska siostra. Uważam jednak, że zelżył pan ją niesłusznie. Nic złego nie zrobiła, zajrzała tylko i uśmiechnęła się.
— Zostaw pan mnie to. Ona będzie tak zaglądała, aż wreszcie zajrzy tak, że ja będę musiał bić faceta po mordzie, żeby się z nią ożenił. Dziękuję panu.
Zygmunt podszedł do nich i powiedział energicznie:
— Przestańcie się kłócić w przeddzień mego wyjazdu. Ciebie, Edward, już tu djabli przynieśli, ledwie przyjechałeś, już zaczynasz swoje awantury. Idźno tam do pokoju, a ty Lucjanie wstawaj, zrobimy sobie pożegnalny wieczór. Wstań-że z tego wyrka. Dziadzia też idzie.
— Nie, wybacz mi, ale nie mam chęci nigdzie się ruszać. Mamy czas pożegnać się jeszcze jutro, wyjeżdżasz przecież po południu. Będziecie pić, a ja dzisiaj spasuję. Zresztą Lublin nie jest tak daleko i na pewno co jakiś czas przyjedziesz. Daj spokój, naprawdę nie mogę.
— Świństwo. Nie chcesz spędzić ostatniego wieczoru z przyjacielem. Trudno, nie będę cię namawiał. Dziadzia, jesteś gotów?
Wyszli. Lucjan zapalił świecę, postawił ją na krześle obok łóżka, rozebrał się i położył. Czytał świeżo wydaną książkę Parandowskiego, „Król życia“.