— Widzę, że panu życie zbrzydło. Kompletny idjota. Panu się sperma rzuciła na mózg, to jasne.
Teraz Edward począł krzyczeć, pieniąc się z wściekłości.
— Milcz pan, milcz! — bo za daleko się posuwasz, ty bydlę przeklęte. Co ci do mojej spermy, ty jołopie! Ani słowa... ani słowa, bo jestem bardzo zdenerwowany i kto wie, co może się stać dzisiejszego wieczora. Och, ty grzdylu, ty chamie... chamie... ty...
Student leżał na łóżku i pogwizdywał. Edward sprawiał wrażenie obłąkanego; trząsł się cały i z ust wyrzucał masy nietrzymających się sensu — zdań.
Lucjan wstał i poszedł do pokoju.
— Panowie, co wy wyprawiacie, na miłość Boską! Czy tu jest dom obłąkanych? Jak można, takie awantury po nocach. Panie Edwardzie, co się panu stało? No, przecież to jest okropne. Co jest z wami?
Student wstał, kiwnął na Lucjana i obaj poszli do kuchni.
— Niech pan nie zwraca na to uwagi. On tak udaje. Chce pokazać, że ma przewrażliwiony umysł nadmierną kulturą. To nałogowy morfinista i onanizuje się w dodatku. Bardzo często prowokuje mnie i potem się awanturuje. Niema czem się przejmować.
— Dobrze, ale tu nie można wytrzymać. On nie jest tu sam.
— Kładź się pan spać. Przyzwyczaj się pan do takich awantur.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.