Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, tak dalece to chyba nie. — I Dziadzia stary esteta, kręci nosem.
Bednarczyk opowiada o wojsku. Jemu było dobrze, miał rangę kaprala w podchorążówce i pracował w kancelarji. Zdaje się, że jest wyleczony ze swej choroby.
Zygmunt tłumaczy Lucjanowi, że Bednarczyk miał dawniej bzika na punkcie gruźlicy płuc. Ciągle mierzył gorączkę, spluwał i pił litrami herbatę. Ciekaw jestem, czy wyszedł z tego.
— Ach, płuca. Lucjan czuje się ostatnio doprawdy źle. Dzisiaj nieco lepiej, ale wogóle ma bóle i gorączki nie mierzy jedynie dlatego, że boi się dowiedzieć o jej istnieniu. Podła rzecz płuca, choroba powoli, lecz systematyczznie drąży organizm.
Bednarczyk wie coś o tem. Ale dzięki Bogu, wojskowy tryb życia wypędził z jego organizmu wszelkie bakcyle. A byłem ciężko chory, mój panie.
Ukończyli śniadanie i część mężczyzn rozeszła się. „Mieciek“ i student wyszli razem. Edward pisał list. Zaś reszta rozsiadła się na kanapie i poczęli gawędzić o wszystkiem. Dziadzia rozgadał się i mówił o swych podróżach. Dla Bednarczyka była to nowość niebylejaka. Rozmawia z prawdziwym marynarzem i to w dodatku z człowiekiem, który napisał książkę.
Tak więc, po południu wyjechał Zygmunt na swą nową posadę. Obiecał pisać często i przyjeżdżać ze dwa razy w miesiącu. Po jego odjeździe Dziadzia powiedział: