Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

szczotka delikatnie muska mu twarz, mokra płachta otula mu głowę, a krzesło i taburet paraliżuje ruchy. Naga Felicja z krzykiem wyskakuje z balji, Dziadzia traci swą powagę i zupełnie oszołomiony drze się wniebogłosy. Rozbudzony Lucjan przychodzi mu z pomocą, wszyscy wyją ze śmiechu, a oburzony Dziadzia z trzaskiem zamyka za sobą drzwi ustępu. Niedomyta Felicja klnie jak tylko potrafi. Stukonisowa i Teodozja uspakajają ją, a studenci w pokracznym tańcu duszą się ze śmiechu. Wreszcie mija wrażenie incydentu, bowiem na widownię wypływa taka oto rozmowa między matką a synem:
— „Mieciek“, mówię ci umyj nogi, bo jak pamiętam, to już dwa tygodnie nie myłeś.
— Co matka tam pamięta, dwa tygodnie, a już! — matka sobie zapisuje?
— Zapisuje czy nie zapisuje, ale umyj kulasy chociaż raz przy niedzieli.
— Nie umyję, w d...e mam, będę się chlapał niewiadomo po jaką cholerę!
— Skarpetki się przez to niszczą. Mówię ci po dobroci, umyj te brudne giry.
— G...o, niech się matka odczepi. Ani mi się śni!
— Żebyś wiedział, łajdaku jeden, że śniadania nie dostaniesz.
— Gwiżdżę na matki śniadanie. Szykany zasrane.