Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

Stukonisowa pragnie jednak za wszelką cenę postawić na swojem. Dyplomatycznie i łagodnie.
— No, synku, nie bądź taki, bo aż mi wstyd przed wszystkimi. Chodź, naleję ci ciepłej wody.
— O rany Boskie! matka się uparła. Zachcianki jakieś. Gdzie ta woda?
I z boleśnie wykrzywioną twarzą „Mieciek“ zabiera się do mycia nóg.
Dziadzia wychodzi z ustępu, ponuro spogląda wokół, i z godnością poczyna nacierać się wodą kolońską. „Mieciek“ z zazdrością spogląda na proste załatwienie kwestji nóg. Dziadzia pokropił je wodą, roztarł, i sprawa załatwiona. Lucjan, ubrany, czyściutki, jadł śniadanie i czytał „Strzelca“. Pismo to abonował „Mieciek“ tak, jak zresztą wszystkie, bez różnicy tendencyj politycznych. Przysyłano mu je, i niewiadomo kto płacił za te sterty tygodników. Student siedzi przed lustrem, a Bednarczyk uczy się, pragnie w ciągu lata nadrobić rok zmarnowany w wojsku. Edward podchodzi do studenta z liljową kopertą w ręku.
— Popatrz pan, panie Józefie, jaki liścik dostałem od dziewczynki, jak pachnie.
— Idjotka jakaś, — odzywa się z za ściany Teodozja.
— Mogłabyś — cholero jedna — trochę grzeczniej się wyrazić, jak ci się niepodoba. Ty chamico.
Student lekceważąco ujmuje w dwa palce kopertę, przytyka do nosa i powiada:
— Pachnie — łojem.