Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

Edward z gromem w oczach, wyrywa kopertę z rąk studenta i odchodzi ze słowami:
— Z chat kurnych wyszliście, z obór i gnoju, i wrócicie tam wykolejeni nauką, bowiem kultura jest dostępną dla umysłów subtelnych.
— Mówi jak Żeromski albo inny prorok. Panie hrabio, racz pan być dla nas nieco względnym, oświeć nas, prostaków, ty, coś z niebotycznych zamków wyszedł, z komnat i makat drogocennych, i wrócisz tam koleją, ogłupiały obcowaniem z nami. „Mieciek“ powiedziałł to na odchodnem, bowiem akurat wychodził.
Edward pogardliwie trzaska drzwiami i wchodzi do pokoju kobiet.
Dziadzia mruczy: Psiakrew, co tu robić. Niedziela, wypadałoby gdzie iść, ale gdzie? Chyba do „małej“, pójdziesz, Lucjanie?
— Nie, zupełnie nie mam chęci wychodzić z domu.
Rzeczywiście Lucjan nie chciał przerywać spokoju, który odczuwał w to niedzielne przedpołudnie. Było mu dobrze, przeglądał sobie pisma, wymyślające jedno na drugie, palił papierosy i popijał herbatę. Kobiety wyszły do kościoła, Edward pisał w drugim pokoju, a ci dwaj uczyli się. Dziadzia wyszedł sam. Lucjan usiadł wygodnie przy biurku. Czytał oto wiersze jakiegoś Szczapieja i z przykrością zastanawiał się nad brakiem sensu w wąskich, podle rymowanych strofach. W szufladce biurka Zygmunt umieścił książeczki wszyst-