Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

studenta. Na ścianach wisiały przeróżne obrazy i fotografje: mały aniołek z kwiatkiem w rączce obok poważnego, wąsatego mężczyzny. Grupa robotników pod ślubną parą. Dymiące kominy fabryczne przy całującej się parze, kolorowe zwierzęta, jeleń uciekający przed sforą psów i myśliwym, obraz Matki Boskiej z dwoma cięciami na policzku. Lucjan przymknął oczy; z kuchni dochodziło kapanie wody z niedokręconego kranu i postękiwania Zygmunta, z za okien głuchy gwar ulic. Zegar dał za wiele uderzeń w stosunku do godziny, potem uszu Lucjana doszedł szum spuszczonej wody i roześmiany Zygmunt wszedł do pokoju; począł się niedbale i szybko ubierać.
— Słuchaj, Zygmuś — zapytał Lucjan — skąd tutaj tyle tych buteleczek, obsadek, papieru?
— Przeszkadzają ci — odparł z uśmiechem. — Tutaj kreślarze dawniej mieszkali; to po nich, a teraz ten agronom czy leśnik, też musi coś kreśli, bo często go widzę pochylonego nad stołem. Obejrzyj lepiej alkowę.
Alkowa była jakby dużą wnęką pokoju, mieściła się w niej dębowa szafa, bardzo szerokie drewniane łóżko i nocna szafka; panował tu stęchły mrok i alkowa zdawała się być bardzo oddalona od słonecznego pokoju. Lucjan rzucił okiem na miejsce, gdzie miało stać jego łóżko i wszedł do kuchni, aby przy zlewie umyć ręce, — nalał sobie jednak wody w miednicę, zdjął kołnierzyk i umył twarz, — kuchnia była ciemna, bez okien; zapalił więc światło i zaczął wycierać kark