Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

chwili myśli jego zajęła panna Leopard. Leży oto obok człowieka, którego ona kocha, tak, kocha niewątpliwie, a w każdym bądź razie jest nim zainteresowana. Zakochanego zajmuje wszystko, co tyczy umiłowanego przezeń objektu. To też Lucjan czuł, pewne wzruszenie i przemyśliwał, jakby tu rozpocząć rozmowę na temat panny Leopard.
— Dzwoniłeś do tej damy?
— Nie. Poco?
— Prosiła o to. Widać ma do ciebie jakiś interes.
— Znam ja ten interes. Widzę, Lucjanie, że cię ta kobieta bardzo interesuje. Pluń na nią. Jest przewrotna i złośliwa. Posłuchaj, co ja z nią miałem.
Dziadzia chwilę milczał, a potem zaczął:
— Parę lat temu, jak mi się dobrze powodziło, miałem trochę lepsze nazwisko, więcej pieniędzy i lekkomyślności, aniżeli teraz, zobaczyłem ją kiedyś w „Kresach“, kawiarni artystycznej, coś à la „Ziemiańska“. Ty tego jeszcze nie znałeś. Była ona trochę brzydsza niż teraz, ale mimo to interesująca. Podobała mi się bardzo, poznałem ją wkrótce przez jednego z kolegów i zaczęliśmy się spotykać. Zupełnie zidjociałem. Zachowywałem się jak szczeniak, robiłem tysiące głupstw, a ona mnie lekceważyła. Słowem historja, jakich tysiące znajdziesz w życiu i wszystkich literaturach całego świata. Cała sprawa ciągnęła się kilka miesięcy. Ona była zupełnie samotna, bez rodziców, utrzymywała ją bogata babka, zresztą bardzo mi-