Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

chał, w tej chwili wychodzimy stąd, w tej chwili. Ale panowie znają lokale, niema co. Straszne.
Nie pomogły perswazje. Pani Bove była przekonana, że ją rozmyślnie obrażono, i wszyscy musieli ubrać zpowrotem palta, aby wyjść. Na ulicy poczęto się naradzać, gdzie pójść.
— Nigdzie nie pójdę, nie jestem usposobiona. Michał, idziemy do domu.
Dała się wreszcie uprosić przez męża, aby wejść na krótko „Pod Wiechę“. Zaczęli pić i gawędzić, bez żadnych już przeszkód pani Bove.
Po kilku kieliszkach, Bove zaczął opowiadać po raz tysiączny może w życiu, historję ze swoim wydawcą. Wyobraźcie sobie, że zapłacił mi wszystko co do grosza, a teraz powiada mi, że nie może narazie wydać, żebym poczekał z pół roku. I jeszcze mnie przeprasza. No, czyż to nie jest łotrostwo?
— Bo ty zawsze oddajesz swe dzieła w nieodpowiednie ręce — wtrąciła dama.
Dziadzia jednak nie zgodził się z tem rozumowaniem.
— O ile wiem, jest to wydawnictwo bardzo duże. Jedna książka, jak pan powiada, będzie kosztować około czterdziestu złotych. Wydawca zapłacił panu pełne honorarjum. Więc jeśli prosi pana teraz o zwłokę w wydaniu tej rzeczy, to uważażm, że powinien pan poczekać. Zresztą on ma prawo zwlekać do trzech lat.
— Skąd pan jest tak wtajemniczony w te sprawy,