Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

skąd pan wie, ile lat, wszystko to po tej jednej książce? — Pani Bove uśmiechnęła się szyderczo.
— Można nie mieć nic wspólnego z literaturą i wiedzieć to, droga pani. Cóż tutaj ma do rzeczy moja książka. Zresztą głupstwo. Lucjanie, napełnijno kieliszki.
Bove żalił się jeszcze chwilę, potem jednak przeszedł w stan zaczepny, i swoim zwyczajem począł szkalować znajomych. Lucjan przerwał wesoło:
— Drogi Michale, dajmy spokój naszym bliźnim. Twoje zdrowie. Doskonale. Dlaczego pani tak ponuro patrzy przed siebie? Dość dawno przecież żeśmy się nie widzieli.
— Od czasu, jak pan ciągał mojego męża po knajpach.
— Właśnie. Zatem, Michale, pijemy pomyślność ciągania cię po knajpach. Dziadzia, jest mi bardzo dobrze.
Pani Bove mimo złego usposobienia, piła tęgo. Zadawała Dziadzi setki kłopotliwych pytań, na które ten odpowiadał grzecznie, lub też uśmiechał się łagodnie. Wreszcie odczuła niewrażliwość młodzieńców na swe perfidje, i pogrążyła się w medytacji.
Na sali było pusto, na podjum smutnie sterczały krzesła muzyków. Gdzieś z końca, z za filarów, słychać było śmiechy niewidocznych gości. Dziadzia wzruszony zwierzeniami Bove zaproponował, aby jeszcze coś wypić. Podano drugą butelkę wódki i jakieś gorące dania. Rozmarzony Lucjan wstał, aby się przejśc trochę