Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

tem posłałem mu swój poemat pisany u „Wróbla“ na karcie menu, na co mi odpisał gdzieś z Casablanca, że płakał, że dostał ten poemat na statku o godzinie piątej nad ranem, w krwawej czerwieni, z kacenjamerem — wiesz, „Dziadzia“ sentymentalny... — że odczytywał go wśród załogi i dziwek z portu, wszyscy zalani oczywiście. Widzę go: z bródką, z długiemi włosami, kiedy jak Chrystus stoi pośród całej tej grandy i czyta ten wiersz.
— Uważaj, bo auto. Tak, ja podczas wielkiej śnieżycy dostałem list właśnie z Casablanca. Pamiętam, że listonosz ledwo się do mnie dostał, taka była zawieja, a mieszkałem poza Zakopanem, i że wschodni, kolorowy znaczek na kopercie dziwnie mnie rozczulił. Odpisałem mu zaraz i posłałem swoją fotografję, — na co już odpowiedzi nie miałem.
— Czekaj, bo tu najważniejsza część. Siedzę ja sobie kiedyś w „małej“, a tu przychodzi Markowski i powiada, że widział „Dziadzię“ Krabczyńskiego w Rembertowie, co ty na to?
Zaczęli się obaj gwałtownie śmiać. Lucjan powiedział, że „Dziadzia“ lubi humbug; kiedyś jechałem do Poznania i „Dziadzia“ dał mi list, żebym go wysłał niby on jest w Poznaniu, — zabawny. Może z temi listami z Casablanca było tak samo.
Wchodzili do wnętrza „Ziemiańskiej“, więc przestali mówić już o tem. Lucjan zauważył kilkanaście znanych z widzenia twarzy, ukłonił się paru znajomym, — i usiedli przy bocznym stoliku. Była jeszcze