Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

łość Lucjana. Pogłaskał kotka, wyjął z kredensu koszyczek ze śniadaniem, powiedział kilka miłych słów Teodozji, napełnił szklankę kawą i wrócił do pokoju. Jedząc, rozmawiał z Bednarczykiem.
— Jakże panu idzie, panie Władysławie?
— Bardzo dobrze. Doganiam zaległości wojskowe. Aby skończyć, aby skończyć!
— Nie nudzi się panu tak cały dzień ślęczyć nad książką?
— Nie, jestem zbyt zajęty. Mam wielkie zobowiązania wobec swojej rodziny, myślę o przyszłości. Trzeba pracować, aby nie skończyć tak, jak to prorokuje Edward.
Dziadzia wstał i zabrał się do golenia. Pielęgnował swą bródkę i czynił to codziennie. Odezwał się do Lucjana:
— Jest upalny dzień. Miły, może pójdziemy na plażę?
— Świetna myśl, jeszcze w tym roku nie byłem na plaży. Drogo taka historja kosztuje?
— Nie, niedrogo. Zresztą zafunduję ci.
Pomysł spędzenia dnia w wodzie i na piasku, spodobał się Lucjanowi. Z radością przyjął propozycję Dziadzi. Ubrali się, zabrali pakieciki z kostjumami i wyszli.
Tramwaj sunął, hucząc, przez rozgrzany most. Niebo było bez chmurki i wysoko warczały motory ćwiczących samolotów. Wysiedli na drugim brzegu Wisły i po kamiennych schodach zeszli w dół, na piaszczyste wybrzeże. Dziadzia kupił bilety, w kabinach