Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

do Dziadzi. Siedział już na brzegu, na piasku i rozmawiał z panną Leopard.
Lucjan był już dość blisko, kiedy ją poznał i w porę zdążył zawrócić. Radość, cała beztroska, wszystko to rozwiało się. Powlókł się na sam koniec plaży, gdzie nikogo nie było, i położył się na piasku ukrywszy twarz w ramionach.
...Biedny Dziadzia, wpadł tak niespodzianie. Mówiłem mu, żeby szedł na głębszą wodę. Co to jest, że ona mi zawsze psuje humor. Pobudza we mnie jakieś tęsknoty. Mam takie uczucie z powieści Mniszkówny, albo z tej piosenki: Ja kocham cię i nienawidzę. Ta moja miłość do niej jest tak ordynarna i banalna, tak tuzinkowa. Dziadzia miał rację, mówiąc, że imponują mi jej stosunki towarzyskie. Sam jestem niczem, i spodobało mi się zakochać w drugiem, tylko trochę ustosunkowanem niczem. Pocóż ja żyję właściwie, jakie mam prawo kochać się i wogóle korzystać z przywilejów życia. Nietylko, że nie mam praw do życia jako bezużyteczna jednostka, ale nie mam również danych, żeby żyć jako nawet pasożyt. Jestem biedny, głupi, bez inwencji, chory, młody i tak dalej. Ubzdurałem sobie, że jestem poetą, człowiekiem wolnym, bez przyziemnych uczuć, a tymczasem nie mam nawet na tyle ambicji, żeby napisać coś, zamydlić ludziom oczy, zbujać ich czemś. Jestem wiec w dodatku wstrętnie leniwy. A jak się już zakochałem, to właśnie w jakiejś dziwce bez czci, bez żadnej wartości, prócz urody, która mnie w dodatku lekceważy...