Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę się odwrócić, przybrał pan tak nieprzyzwoitą dla nieba pozycję.
Usiadła obok uśmiechnięta, piękna, cudowna.
— Cóż z pana za dziwadło, moje dziecko. Wybaczam panu tę obelgę tam w restauracji, ale nie mogę panu wybaczyć dzisiejszego zachowania, zamiast podejść i przeprosić mnie, polazł pan gdzieś. Staś opowiadał mi właśnie o panu bardzo wiele. Został tam, a ja poszłam szukać pana. Djablo ponurą ma pan minę.
Panna Leopard była istotnie piękną kobietą. Doskonale zbudowana, miała twarz o niezwykle szlachetnych rysach i cudnych oczach o granatowym blasku. Jej czarne włosy odcinały się od białości cery. Kostjum opinał smukłą figurę. Patrzała rozumnie i prawie tkliwie na Lucjana.
— Dobrze, że mogę pani to powiedzieć. Otóż zaszło u mnie pewne nieporozumienie. Ta miłość do pani, to utwór mojej fantazji. Widzi pani jestem bardzo młody i impulsywny. Nie powinienem był pani tego wszystkiego mówić tak otwarcie, tam, na ulicy. Jest mi teraz bardzo smutno. Bo w gruncie rzeczy żywię dla pani jak największą obojętność. Proszę zapomnieć o mojem kłamliwem zwierzeniu. Słusznie pani wtedy zakpiła ze mnie, była to podświadoma zemsta za moje oszustwo. Pozwoli pani, że się położę, jest mi tak gorąco.
Pauza.
— Ach, mój biedny chłopcze, mówisz nie to, co my-