Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wie pan? To trudno, między przyjaciółmi. Drobiazg, jakieś tam pieniądze!
— Jakie pieniądze?
— No, te pieniądze, które jest mi winien. Głupstwo, będzie miał, to odda.
— Pieniądze?! Odda?! A Pecl, narzeczeństwo?
— Co pan wygaduje, co panu jest właściwie, panie Lucjanie?
Pauza.
— Co między wami właściwie było, między panią a Stasiem?
— Nic nie było. Wie pan przecież. Pożyczył ode mnie dwa lata temu pięćset złotych na coś, na czem miał zarobić. Znaliśmy się, mieliśmy wspólnych przyjaciół, pożyczyłam mu. Nie oddał. Widocznie ciężko mu jest. Przestańmy o tem mówić.
— Tak. Przepraszam bardzo za moje wybryki. Teraz muszę już iść. Czy chciałaby pani zobaczyć się ze mną dzisiaj po południu?
— Naturalnie, koniecznie. Bardzo się cieszę. W gruncie rzeczy, ten Staś to poczciwiec. Powiedział mi, jakżeś przeze mnie cierpiał. Ja tak żałowałam mego zachowania się wtedy, wieczorem. Pijana byłam nieco. Pomówimy jeszcze o tem wszystkiem. Przyjdziesz jeszcze do mnie dzisiaj, prawda?
— Staś wszystko powiedział? Tak, przyjdę, tylko, gdzie pani mieszka?
— Chodź ze mną w stronę kabiny, to ci dam adres.
Lucjan był tak oszołomiony tem wszystkiem, co