Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

upał. Panował straszny rejwach. Całe biurko było rozebrane, łóżka porozwalane i sienniki poprute. Na podłodze walały się garnki, książki, stosy gazet i słoma. Stukonisowa wytłumaczyła, że spustoszenia tego dokonali dwaj panowie, ponieważ robili rewizję. „Wszystko przez tego łajdaka Miećka“.
„Mieciek“ siedział na wałku od otomany i melancholijnie gryzł pestki dyni. Poruszał lewą nogą, interesując nią rudego kotka, który skakał jak opętany. Od czasu do czasu dawał odpowiedzi na takie pytania:
— Broń jest?
— Broń Boże.
— Rewolweru, sztyletu, żadnych materjałów wybuchowych, niema nic?
— Rewolwer był, ale go niema, sztylety znajdziesz pan w kredensie, a co do materjałów wybuchowych, to przyjdź pan tu w nocy, posłyszysz pan wybuchy.
— Kawaler sobie dowcipasy sypie. Ja panu też sypnę w defensywie, znajdźmy tylko coś. Gadaj pan, papiery gdzie są, bibuła?
— W ubikacji, na drucie.
Indagujący pan miał niezwykle przykrą twarz i pocił się pod prawą pachą. W dodatku zdenerwował się widać, bo poczerwieniał na twarzy i jął szybko i bezcelowo kręcić się koło porozwalanych przedmiotów. Poszeptał coś ze swoim towarzyszem, a tamten wskazał na portret Piłsudskiego.
„Mieciek“ zrobił minę niemowlęcia.