sytuacyj wszystko to staje się łupem najbardziej niepowołanych rąk. Ja sam posiadam listy od kobiet, które mnie kochają, których miłość do mnie jest tak wielka, że w zaślepieniu odsłaniają one drobiazgi, szczególiki spędzonych nocy. Przypominają mi tak rzekę — wymyślne sytuacyjki, słowa, ruchy i tak dalej. Pieczętują to swojem nazwiskiem, często panieńskiem, nazwiskiem swego ogólnie szanowanego ojca, poważnej osobistości. Bowiem, mimo, że nie jestem zbyt wybredny, chętniej jednak obcuję z pannami z wyższych sfer. A więc. Dostają się te — łzami rozkosznych wspomnień zlane — liściki do łap takiego draba. Ma przecież prawo je czytać. Czyta je. Podnieca się ich treścią. A ja stoję obok i nic nie mogę poradzić, nie mogę mu wyrwać tych dokumentów mej sprawności fizycznej. Proszę się postawić w takiej sytuacji. Czyż to nie jest okropne?
Lucjan westchnął głęboko. Należało coś odpowiedzieć.
— Ma pan wiele słuszności. Niechże pan spali te listy.
— Co? jabym miał je spalić, zniszczyć! Postąpić wedle słów poetki:
Do pieca, miłosny zeszycie!
Do pieca, listy — stos cały!
a żeście z ognia powstały,
więc w ogień się obrócicie!
...Takbym miał zrobić? Nie! to się po mnie nie okaże. Kiedyś, na stare lata, będę je czytał, będę żył