wszystko pamiętał: słowa, jakie wtedy wyrzekł, minę, jaką starał się przybrać. Wspomnienia zajęły jego umysł i szedł przed siebie w zadumie. Gdy będę adwokatem. Komiczne. Zatrzymał się przed fotosami, wystawionemi w bramie jakiegoś kina. Walczący nad brzegiem przepaści mężczyźni, unieruchomieni zostali martwym uściskiem objektywu. Piękna kobieta siedziała przy tualecie i widać było jej twarz w lustrze. Mężczyzna trwał w obłąkanej minie. Lucjan przypomniał sobie maleńki fakcik, drobne oszustwo, jedno z wielu oszustw towarzyszących dzieciństwu. Oto znajduje się w wielkim, dziwnie oświetlonym pokoju, stoi przed jakimś potworem o trzech cienkich nóżkach, i wielkiem, czarnem oku. Właśnie to oko. Ciemne, wielkie oko, z jakiemiś kolorkami wewnątrz sprawiało wrażenie, jakby otchłań się tam kryła. Słowem rzecz nieprzyjemnie tajemnicza. I gdyby mu poprostu powiedziano, że ma stać spokojnie, i czekać, aż go dama w czarnej sukni i sweterku sfotografuje. Ale nie, matka go uspakaja, pani w sweterku jest niemile uprzejma. Chłopcu się zdaje, że czeka go jakaś zasadzka i wogóle nieszczęście. Zaczyna więc płakać. Uspakajają go powoli i obiecują rzecz ważną, mianowicie, że gdy popatrzy przez chwilę prosto w owe oko, zobaczy tam kotka i wiele innych rzeczy. Cóż, ma cztery lata, jest to ponętna propozycja. Patrzy więc w oko, nie chwilę a całą minutę, coś brzęczy, ale nic się nie pokazuje. Pani w sweterku mówi słodko: już. I chłopiec schodzi ze swego miejsca, smutny i zawstydzony, pojął bowiem, że znowuż go okpiono. Mój Boże, gdzież jest ta fotografja? Ach, tak, u ciotki. Muszę
Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.