Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

murowemi schodami, prowadzącemi wdół. Klimek w pełnym biegu jeździ na rowerze po tym kurytarzu. Kiedy dojeżdża do schodów, zwala się razem z rowerem na posadzkę. I tak wkółko. Widzę, że jest pijany jak bela. Mówię do niego cicho: Co ty wyprawiasz, pobudzisz wszystkich. Milcz, brodaczu, odpowiada, i nie psuj mi rozkoszy pędu. Znowuż wsiada na rower i pędzi prosto na schody. W ostatniej chwili go złapałem, bo byłby poleciał na zbity łeb. Wówczas zaprowadziłem go do pokoju, wściekły zupełnie i tak nim wyrżnąłem o ścianę, że się wszystko zatrzęsło. Myślałem, że go zabiłem, bo leżał nieprzytomny i blady. Ale zaraz wstał i powiedział: z tyranami nie mieszkam, jutro się wyprowadzam. Byliśmy tam jeszcze kilka dni, wyrzucili nas wkońcu.
— I dumny jesteś z tego, żeś poturbował kolegę, który był w stanie alkoholicznym? — I Klimek gorzko się uśmiechnął, co jeszcze bardziej spotęgowało ogólną wesołość.
W ogródku było chłodno i zacisznie. Na murze kołysały się fantastyczne cienie gałęzi, poruszanych przez wiatr. Na górze grano jakieś rzewne tango. Tak więc, siedziano sobie tutaj, trochę plotkowano, opowiadano rzeczy wesołe i nudne. Lucjan uprzytomnił sobie dzisiejszą scenę z panną Leopard i teraz dopiero nastąpiła reakcja. Opanowała go bezbrzeżna udręka. Przyszłość widział jak najczarniejszą, myśl o powrocie do domu była mu nieznośną. Wermel zaczął rytmicznie recytować mu Villona. Wielki testament. Opowiedział mu o swojej biedzie. Nie mieszkam już na Rybakach, korzystam chwilowo z gościny mego ku-