Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

zyna, stroiciela fortepianów. Jakoś tam się żyje, teraz chętnie bym coś zjadł, nie mam jednak nadziei. Robię przemiłe spacery, chodzę do parku Skaryszewskiego, patrzę na staw, ogromnie lubię wodę wieczorem, patrzeć na nią. Tak, zabrałem się do tłumaczenia dziełka Luciane Samosate, pod tytułem „Miłośnik Kłamstwa“. Okazało się, że mam pewne braki w greckim, które staram się uzupełnić. Na twarzy twojej, Lucjanie, widzę „cierpienie—bakalarstwo wraże“. Odrzuć to wszystko, jesteśmy przed, a nie za. Sądzę, że ze zdrowiem twojem jest dobrze.
— Tak sobie, nie bardzo. Może wyjdziemy razem, przekąsić coś, mam parę złotych. Dobrze? Dziadzia, zostajesz?
— Co idziesz do domu? Ja posiedzę jeszcze trochę, siedź.
Ale Lucjan pożegnał się. Wyszedł razem z Wermelem. Wysoko warczał motor samolotu i widać było czerwone światełko na niebie. Ciszę wieczoru zakłócało radjo na ulicy. Na Nowym Świecie wstąpili do baru. Wermel jedząc bigos, ciągle mówił coś do zadumanego nad talerzem Lucjana.
— Ten stroiciel fortepianów, u którego mieszkam, to jest stryjeczny brat mojego ojca, stary kawaler. Mieszkamy w takiej pracowni malarskiej, co to prócz okna ma jeszcze szklany dach. No i nigdy nie mogę się wyspać. W parku Skaryszewskim jestem do zamknięcia bramy, potem idę pieszo do domu i mniej więcej około pierwszej zasypiam. Ale już o trzeciej budzi mnie kuzyn na mleko. Ma on taki zwyczaj, że w nocy pije mleko i je polewane lukrem sucharki, potem