Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

czarnej kawie. Czy nasz robotnik zrozumie, jak mu powiem: robotniku, twoja przepocona koszula jest puklerzem od hańby lenistwa, które daje posiadanie. Niechby mnie zobaczył, napewnoby mi kamieniem nogę przetrącił. Daj mu tę hańbę, niech ją posiada. Wszystko bzdura, tylko zdrowa zgoda z współczesnością, dać może odrobinę zadowolenia z życia. Pijmy.
Inowacje w mózgu Zygmunta, były dla Lucjana i Dziadzi tak przykre, że ominięto ten temat. Bove biadał:
— Ach, upadek, kompletny upadek. Żadnych tradycyj literackich, Skamander, ohyda, kilku sprytnych żydków, handlujących wierszami. Klika.
— Z tem się nie zgodzę — przerwał żywo Lucjan. — Skamander pokazał swoje oblicze i stworzył zupełnie nową literaturę. Szczekamy na nich, wyśmiewamy, a sami w gruncie rzeczy naśladujemy ich, i to jak nieudolnie. Tak, oni coś zrobili, zeuropeizowali do pewnego stopnia naszą prowincjonalną literaturę. A zamiast kontynuować dalej ich zamierzenia, wzruszamy pogardliwie ramionami i w dodatku nie umiemy stworzyć nic nowego. To jest wielkie świństwo gadać na nich. To pomniejszanie ich wartości, jest charakterystyczne dla naszego beztalencia.
Zygmunt wtrącił niepewnie:
— Co oni nowego zrobili? Wzorowali się na Leśmianie.
— Ach, d..a z kolegi. Ciągle to: wzorowali się,