Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

podobnego? Sama mi to mówiła, jeszcze pamiętam, w łóżku mi to mówiła. I teraz powiada, że ja pijany jestem, że ubzdurałem sobie to. Umhh, Boże.
Podczas kiedy Bove był zajęty korkiem butelki, weszła pani Bove. Była czarująco uśmiechnięta i zawołała ze słodyczą:
— Co za radość, że panowie mnie odwiedzili. Tacy goście! Michał? Acha, otwierasz butelkę. Panie Stanisławie, przecież pan mi nic nie mówił.
— Właśnie, właśnie, takie... nieporozumienie. Już zresztą załatwione.
— Tak, ale jest to fantazja mego męża. Jakoby pan miał powiedzieć, że... że co?
— Że masz koło nóg futerko.
— Też coś, taki drobiazg. Może mi lis upadł na podłogę. Tak, to nieporozumienie. Mój Boże, ten lis już do niczego, sama nie wiem czem w zimie szyję otulę. Panie Lucjanie, to moja bielizna, niechże pan ją zostawi w spokoju.
Lucjan rzeczywiście w roztargnieniu przeglądał jakieś jedwabie, leżące w kącie sofy. Pani Bove schowała rzeczy te do szafy i poszła do kuchni.
Poczęli pić koniak. Po upływie pół godziny, pani Bove wniosła zakąski, a za nią dziewczyna kawę. Nastrój był wyśmienity. Bove został nawet ucałowany przez żonę. Lucjan nakręcił patefon i w saloniku rozległ się ochrypły głos Ordonki. Zygmunt pochłaniał sardynki i chwalił je. Dziadzia, pijąc kawę, opowia-