Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

poczuł, że ma je pełne czegoś gęstego. Usiadł więc i przybliżył chustkę do ust. Była to świeża, spieniona krew. Bove wykrzyknął: czerwone wino nie posłużyło ci! Ale nie było to wino, była to krew. Pierwszy zorjentował się Zygmunt i polecił kelnerowi przynieść drobno tłuczonego lodu. Lucjan połykał kawałki lodu i czuł przyjemne osłabienie. Wszyscy otrzeźwieli, przestano się śmiać i Dziadzia zaproponował odwiezienie Lucjana do domu. On zaś szedł wycieńczony, ale mimo to lekko pijany, z przyjemnym szumem w głowie i pięknemi, kolorowemi widziadłami przed oczami. Co chwila przykładał chusteczkę do ust, ale teraz krew spływała tylko za kaszlnięciem i niewiele. Było mu dobrze i lekko. Czuł pewne zawstydzenie wobec przyjaciół i powtarzał co chwila: to głupstwo, drobiazg, popsułem wam tylko zabawę. Dojechali wreszcie do domu. Przed bramą pożegnał ich Bove, poczem weszli do domu w milczeniu i trosce. Lucjan napił się jeszcze wody, chciał zapalić papierosa, ale Zygmunt stanowczo zaprotestował. Poczem, gdy Lucjan wlazł już pod kołdrę, usiadł na brzegu jego łóżka Zygmunt i począł go niepewnie uspakajać.
— Wiesz, taka krew niczego nie dowodzi. Może być z gardła, z przepalonego wódką gardła z papierosów; słowem ranka jakaś zrobiła się i stąd ta krew. Czy nie zdarzyło ci się kiedy, żeś rano wypluł trochę krwi? Zdarzyło się. Widzisz więc, że to jest poprostu z nosa lub z gardła. Nic ci nie będzie, jutro