Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

gdybym nie pił. I czyż mi to smakuje? Nie znoszę przecież smaku trunków, z trudnością i odrazą przełykam koniak czy też wódkę. Ale jest tam we środku jakaś potrzeba, coś, czego nie można sobie wytłumaczyć i co nakłania do picia. Już kiedy miałem czternaście lat, w gimnazjum piłem systematycznie wódkę. Była nas taka czwórka. Dwa razy w tygodniu zamiast do szkoły szliśmy do Łazienek, kupowało się dwie butelki wódki, trochę wędliny, i gdzieś na uboczu, z powagą i namaszczeniem upijaliśmy się. Pewnie, że nie był to jeszcze nałóg, ale w każdym bądź razie skłonność. Chodziliśmy tedy alejami, zamroczeni, i zaczepialiśmy pensjonarki. Byliśmy największymi przyjaciółmi, łączyła nas ta zakazana rozkosz. O, bo piło przez i dla towarzystwa. Jest taka powieść Londona, pod tytułem John Barlecorm. Autor powiada tam, że nigdy nie miał skłonności do alkoholu i wpadł w ten nałóg jedynie przez kolegów, poprostu pił dla towarzystwa i przez warunki stał się alkoholikiem. To samo jest z nami, upijamy się wspólnie, mimo że często każdy z nas nie ma do tego chęci. Ja, bo nie znoszę alkoholu, ileż jednak razy w życiu nadużywałem. Fatalna sprawa.
— U nas rzecz ta przedstawia się zupełnie inaczej, — zaczął Dziadzia. — My jesteśmy młodzieżą okresu, w którym normalne zazwyczaj objawy młodości są skryte, zwiędłe. Wyłaniają się one dopiero pod wpływem narkotyku, olbrzymieją i kwitną. Podczas kiedy na trzeźwo jesteśmy ponurzy, nieprzyjemnie po-