Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

musowem leżeniu Wyciągnięty nawznak, oddychał szybko i chrapliwie.
Zygmunt podał wodę Dzadzi, mówiąc:
— Ja osobiście postanawiam nie pić już. Do d..y z takiem życiem od kieliszka do kieliszka. Zapisuję się na Uniwersytet, na filozofję. Trzeba coś skończyć.
— A skończ. Bove też skończył, jest doktorem filozofji i ledwie koniec z końcem wiąże. Tę dzisiejszą wycieczkę odpokutuje przez cały miesiąc. Nie chciałbym być na jego miejscu, ma pewnie teraz słodką przeprawę z żonką. Milasek baba, niema co. Wymyśliła sobie historyjkę, że ja jej coś tam powiedziałem, to draństwo dopiero, mogliśmy się jeszcze pobić z Bove. Co mu przyszło na myśl żenić się z taką sekutnicą. Och, jakież to wszystko jest idjotyczne.
Właśnie Zygmunt zaczął coś mówić, kiedy z kuchni rozległ się przenikliwy głos Stukonisowej:
— Co tu u nagłej i niespodziewanej śmierci jest hotel u mnie albo burdel jaki?! Trzecia w nocy, a oni sobie rozmówki prowadzą i ne dadzą spać człowiekowi, co haruje od rana do nocy jak wół! Za te marne parę groszy, człowiek musi cierpieć takich draniów łajdackich, pijusów zapowietrzonych, co to snu człowieka pracującego nie uszanują. Ażebyście nieroby jedne, nic dobrego w życiu nie odczuli! Żeby was...
— Może mama przestanie krzyczeć w nocy. Proszę iść spać zpowrotem!
— A już, bo tobie się zachciewa łajdaczyć po nocach, że cię już na mordę wyrzucili z roboty, jużeś się doigrał tam, że cie nawet roku nie potrzymali.