Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

Pocom cię, cholero jedna, do szkół posyłała, że tylko we łbie ci się przewróciło, i zdaje ci się, żeś już taki inteligent, że nawet matce, co cię krwawą pracą wychowała, będziesz jeździł po nosie. Patrzajcie go, pętaka, łachmaniarza, wszystkie rozumy pozjadał!
— Jak mama dostała ataku szału, to ja zaraz zrobię, co należy. Proszę się uciszyć w tej chwili, nie jesteśmy tu sami!
— Milcz! mówię ci milcz, ty wyrodku, ty przeklęty przez wszystko na ziemi łotrze. Oszalałam! Teraz to ci już oszalałam, jużeś za wielki pan, że się swej matki wypierasz! Wyrzucę ciebie i tych twoich zatraconych kompanów na zbitą mordę. Ten chudzielec, ten brodacz parszywy już mi za dwa miesiące winien, a teraz jeszcze po nocach wyszczekuje na kraj ojczysty. Już ja sobie dam z wami radę, wycieruchy, obijknajpy!
— Z pościeli wyłoniła się ponura twarz „Miećka“:
— Zamilczycie wy, czy nie, może dacie spać do nagłej cholery!
— Leż tam, ty drugi gagatku, bolszewicki wychowanku. Ha, doczekałam się synalków: jeden bandyta, a drugi wielki pan, co bez portek chodzi. W tej chwili gasić mi te świece, bo wam tu garnkiem łby porozbijam!
Stukonisowa równie uciszyła się jak wybuchła. Dziadzia, o, musiał spać i nic nie mówić, bowiem istotnie zalegał z opłatą tego kąta. Przykro jest płacić za to, co człowiekowi się słusznie od życia należy, za