Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chyba mam gorączkę. Boli mnie lewa strona piersi i ciężko mi oddychać.
— Nie moglibyście to, wałkonie, skoczyć który po doktora? Jak miał krwotok, to teraz ma ranę w płucu. Jesteście koledzy, ale do wypitki — wykrzyknęła Teodozja.
— Pójdę zaraz po doktora. Poszedłbym z samego rana, ale musiałem się jeszcze z tobą porozumieć, a nie chciałem cię budzić. To, że się źle czujesz, to nic dziwnego, wypiłeś wczoraj niezgorzej. Myślisz, że my to jesteśmy zdrowi? Popatrz na Dziadzię, wygląda jak zczerniała tyczka od chmielu. Myśmy wczoraj z powodu twego wypadku za wcześnie wytrzeźwieli i teraz ten zepsuty alkohol, który nie zrobił swego, pokutuje w nas. Zaraz się ubiorę i wyszukam doktora. Internistę trzeba. Bądź pewien, że pojutrze pójdziemy na wódkę. Wszystko będzie dobrze.
Zygmunt ubrał się i wyszedł. Dziadzia usiadł na łóżku Lucjana, a Teodozja obok na krześle. Prócz nich w pokoju byli jeszcze Józef i Bednarczyk, obaj zajęci nauką.
Teodozja zrzędziła:
— Jak kto tak wódkę chla, to pewnie, że mu się płuco przepali, a jeszcze te papierosiska, a nie doje, nie dośpi. Przejedzie się pan na tamten świat, to dopiero zobaczy. Te chłopy, to naprawdę, nie wiedzą, czy na łbie stawać, czy już sama nie wiem co. Pan Dziadzia to pewnie też z jednego płuca niema, taki suchy.
— Ja się urządziłem zupełnie bez płuc — odpo-