Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

było to w zimie, poczułem w ustach coś ciepłego i splunąłem na śnieg. Zobaczyłem krwawą plamą. Znowuż nabrało mi się w usta. Z chusteczką przy ustach pobiegłem do apteki, gdzie mi krwotok zatamowano. Od tego czasu czułem się to lepiej, to znów gorzej. Gorączkowałem okresami. Cztery razy wyjedżałem do Zakopanego. Ostatnio wróciłem tu na wiosnę, po półrocznym tam pobycie. Czułem się dobrze. Ostatnio znowuż było gorzej, ale zdawało mi się, że to nerwy, lub wogóle niedyspozycja psychiczna. No, i wczoraj, po wypiciu większej ilości alkoholu, dostałem drugiego krwotoku.
— Dużo tego było?
— Dość dużo... szklanka krwi może. Plułem potem.
— Tak. Będzie pan łaskaw zdjąć koszulę i uklęknąć na łóżku, ot tak.
Doktór począł opukiwać Lucjana. Robił to bardzo skrupulatnie i długo. Mówił czasem: proszę zakasłać, albo: wstrzymać oddech, wypuścić, i wtedy przykładał ucho do ciała Lucjana i słuchając, patrzał swemi ruchliwemi oczkami na stojącego obok Dziadzię. Wreszcie skończył badanie, usiadł zpowrotem na brzegu krzesła, ujął przegub ręki Lucjana i patrząc na zegarek, trwał nieruchomo przez minutę. Potem uwolnił rękę, schował zegarek do bocznej kieszeni spodni i dość długo patrzał w oczy Lucjana. Wreszcie powiedział dobitnie:
— Z panem jest źle.
I patrzał na niego w dalszym ciągu.