sędziego, jabym nigdy tak nie powiedział, jestem studentem prawa i mam honor. Nie poto tu przyszedłem, by mnie niesprawiedliwie sądzono i jeszcze w dodatku obrażano. Pan sędzia korzysta z przywilejów swego urzędu i czyni jakieś przypowiastki w stosunku do mnie, ubogiego studenta, który poświęcił się nauce. Na to sędzia podniósł się z krzesła i dalej-że płaczliwym — jak Boga kocham — głosem: ależ panie drogi, zrozum pan na miłość boską, że nie chciałem pana urazić, doprawdy nie miałem tej chęci, poprostu pragnąłem pana tylko przekonać, że nie ma pan słuszności. Bibrowski, patetycznie: więc jakże to: iż posądzono mnie o działanie na szkodę państwa mam płacić, więc nietylko pieniężnie ale i na honorze będę pokrzywdzony? Sędzia: cóż ja poradzę, drogutki panie, postępuję w myśl przepisów i spełniam swój obowiązek. Naprawdę, jako prywatny człowiek, rozumiem że jest pan niewinny, ale prawo, prawo, panie Bibrowski: a więc dobrze, ile się należy? Sędzia, proszę was, znowuż usiadł, i urzędowym tonem: za jazdę bez biletu w dniu tego to a tego, tytułem grzywny pobiera się od pana Mieczysława Bibrowskiego złotych piętnaście, osiemnaście groszy. Bibrowski: płacę tę sumę i odchodzę w poczuciu, iż osądzono mnie niesprawiedliwie. Powiedział jeszcze: dowidzenia, i odchodzi dumnym krokiem. Na to sędzia zrywa się, wraca go z połowy drogi i zaczyna się tłumaczyć: panie, zatrzymaj się pan, no tak, osądzono pana niesprawiedliwie, ale przecież przepisy, no, no, czyż mam za pana sam zapłacić? — rozumie pan, pensja moja jest tak niewielka.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.