Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

Lucjan nic nie odpowiedział. Ta dziewczyna zawsze opacznie rozumiała jego grzeczność. Położył rękę na swej gołej piersi; ciało było gorące i Lucjan wiedział, że ma gorączkę. Nie mógł się jednak zdobyć na termometr, żeby ją zmierzyć. W gardle, ale gdzieś głęboko, charczała z oddechem bezustannie zbierająca się flegma, bulgotała niby gorąca lawa w kraterze wulkanu. Pod łóżkiem stała niebieska flasza z korkiem; Lucjan wychylił się, odetchnął gwałtownie i wypluł do flaszy sporą ilość czegoś różowego, z mocno czerwonemi żyłkami. Potem leżał nawznak, z głową nisko opuszczaną, z kołdrą okrywającą go do pasa i rozchełstaną na piersiach koszulą. Cała historja z aresztowaniem przejęła go nieco i czuł teraz ostry puls w skroniach oraz duszność. Palce jego bawiły się strzępkami, wyłażącemi z kołdry. To dobrze — myślał — że mnie nie wzięli z sobą. Mógłbym to ciężko przypłacić, — ha, jeszcze jednym krwotokiem bodaj. Przytem nie znoszę wszelkich biur policyjnych, komisarjatów, ach, okropne są te brunatne meble, te stępione obowiązkiem twarze urzędników, — okropność. A te pytania: a dlaczego? A kiedy? Czy widział? O której? Skąd wie?... Te łapanie za słowa... tak dzięki Bogu, ominęło mnie to. Jaki dziwny ranek jest dzisiaj, prawda, niema tych krzyków, śpiewów, kłótni o pierszeństwo do miednicy, poszukiwań szczotek... tego zwykłego rannego gwaru. Ach, Boże, dopiero teraz mam złudzenie samotności, o ileż lepiej działoby mi się, gdybym miał swój pokój, ciszę, powietrze, a