Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

tak... cierpi się w tym mrocznym, dusznym kącie. I pogodnie jest.
W kuchni rozległo się głośniejsze łkanie, trzasnęły drzwi i płacz jeszcze krótko zabrzmiał na schodach, potem umilkł. — To Stukonisowa wyszła do pracy. Teodozja krzyknęła przez ścianę: Zaraz, zaraz, studzę herbatę. Lucjan wyjrzał na pokój; był nieład, łóżka nieposłane. Za zamkniętemi oknami mżył deszczyk, widać było szary skrawek nieba. Na dole ktoś trzepał mimo deszczu, dywan czy odzież; słychać było głuchy trzask trzciny. Weszła Teodozja, wyniosła i dumna jak zawsze, postawiła na krześle szklankę z mlecznym płynem, talerzyk z chlebem i wędliną, trochę masła tam było. Powiedziała:
— Masz...
— Bądź tak dobra i otwórz trochę okna, jest strasznie duszno.
— Tylko okryj się wyżej kołdrą, bo się przeziębisz.
Wypił śniadanie, bez apetytu, nie czując smaku tego co jadł. Przewietrzyło się, dziewczyna zamknęła okna i usiadła na krześle. Popatrzył na jej zdrową twarz, na piersi ścieśnione sukienką, założyła nogę na nogę i uda jej uwydatniły się. Uśmiechała się do niego, poprosił:
— Usiądź tu koło mnie, na łóżku...
Usiadła i oparła się plecami o jego wzniesione kolana. Powiedziała:
— To dobrze, że chorujesz, bo już nie włóczysz