Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

będzie należało. Co zaś do tych prątków, to pluń na gadaninę Edwarda, my się tam żadnych prątków nie obawiamy.
— Dziękuję ci za dobre słowa. Jak tylko dojdę do siebie, zwrócę wam co do grosza.
— Niema o czem gadać.
Dziadzia zdążył już włożyć nocne pantofle i pyjamę. Popatrzał krytycznie na Lucjana.
— Cóż tak patrzysz? Jakże cię tam przyjęli w biurze śledczem? Ty masz taką anarchistyczną postać że za samą bródkę i długie włosy mogli cię wpakować do więzienia.
— Gorzej bywało, gorzej bywało... w Szanghaju siedziałem pół roku za przemytnictwo, nie... nie nastraszysz mnie paką.
— To ci się bardzo chwali. Powiedz mi, mój kochany, co to będzie dalej?
— Nic nie będzie. Ty umrzesz, ja się powieszę, Zygmunt zostanie ministrem, i dalej pójdzie wszystko swoim trybem. Źle jest, jeszcze nigdy nie było tak źle. Żadna myśl, żaden pomysł nie przychodzi do głowy. Mój umysł jest zupełnie odrętwiały. Ale to przejdzie, miewałem już w życiu okresy podobnej abnegacji, potem było znowuż dobrze.
I Dziadzia smętnie pyka ze swojej fajeczki.
Stukonisowa wróciła ze swego zajęcia. Zdławionym od przejęcia głosem, zapytała Zygmnta:
— Czego oni chcą od „Miećka“?
— Ano, chcą, żeby posiedział trochę za swoje sprawki.