Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój Boże, zawsze mówiłam, że się wkońcu doigra. Co on im zrobił?
— Nic nie zrobił, zajmuje się szczeniak antypaństwowemi sprawami i teraz siedzi. Myśli mama, że będą tak przez palce na to patrzyli. Tam batami wypędzą mu ze łba tę ukochaną ideę.
— Ale to wstyd na całą kamienicę. Już mnie stróżka zaczepiała. Człowiek całe życie pracował, żeby toto wychować, a teraz takie dranisko po więzieniach się włóczy a nie ma nawet dwudziestu lat. Już jak komu nie idzie, to nie idzie. Ojciec też, ciągle do jakiejś partji należał, włóczyli go po cyrkułach i żyło się w ciągłym strachu. Teraz ten. Ach, żeby już skonać raz i nie patrzyć na to wszystko. — I gderając swym jękliwym głosem, Stukonisowa zabrała się do gotowania obiadu.
Edward wpadł do pokoju i purpurowy ze złości, wyrwał pióro z rąk Józefa.
— Mówiłem panu do jasnej cholery, żeby mi pan nie brał pióra, nie masz pan poczucia cudzej własności!
— Stul pan gębę, bydlaku jeden, bo mógłbyś pan z kozami żyć, a nie z ludźmi. Ugryzłem tego pióra kawałek, czy co, u k...y mamy?
— Pan Edward to tylko swoje widzi, a jak stale używa mój proszek do zębów, to o tem nie pamięta — wtrącił Bednarczyk.
— Właśnie akurat pański proszek potrzebny mi do szczęścia. Wsadź sobie go pan w d..ę, ten swój proszek.