Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, i o cóż chodzi? Bednarczyk wsadzi proszek, pan pióro, i wszystko będzie w porządku, — powiedział Zygmunt. Tylko ciekawym, komu będzie wygodniej.
— Mógłbyś się pan nie wtrącać do spraw studenckich. Pisz pan lepiej te swoje wierszydła. Oh, cóż za bydło.
— Panie Edwardzie, bo będzie źle. Zamilcz pan.
Edward nic nie odpowiedział i poszedł z odzyskanem piórem do drugiego pokoju. Bednarczyk przepisywał coś z kodeksu Napoleona, drapiąc się ustawicznie piórem w głowę. Józef bezradnie opuścił ręce i wyjęczał:
— Tyle pisarzy i niema czem pisać. Edward nie ma morfiny i dlatego taki wściekły. Trzeba będzie sobie coś upitrasić.
Bednarczyk podniósł głowę:
— Schodzi pan na dół?
— Acha... kupię coś na obiad.
— Kup pan boczku i chleba, a ja dam jajka i zrobimy sobie obiad.
— Ile jajek?
— No, po cztery, osiem.
— Zaraz, czy mi się opłaci? — No, dobrze, cztery jajka.
Józef leniwie wciągnął palto i wyszedł. Bednarczyk przestał pisać i podszedł do Lucjana.
— Powinien pan dużo tłuszczów jeść.
— Tak, powinienem.
— Myśli pan, że ja nie mam suchot? Hee... ja się