Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

— Omotałeś ją swemi szarlatańskiemi nowelami; jakaś artystyczna dusza z niej, niech mi kto powie, że proletarjat nie ma poczucia słowa pisanego, — rzucił Zygmunt ze swego kąta.
— Milcz tam, ty z.....y cyniku. Ciekaw jestem, cobyś zrobił, gdybyś się znalazł w mojem położeniu. Kpić to każdy potrafi.
— Gdybyś był umysłem wyższej marki, nie rżnąłbyś kobiet wogóle, dzieci robić to każdy głupiec potrafi.
Rozgoryczony Dziadzia nic nie odpowiedział. Załatwił już ze skarpetką i począł w zamyśleniu nakładać ją na nogę. Poczem zabrał się do śniadania. Teodozja przyniosła śniadanie Lucjanowi i szepnęła z poczciwym uśmiechem: — Widzisz, ty masz lepiej, niedojdo, — i wyszła pełna życia i energji. Zygmunt włóczył się po pokoju w bieliźnie i nucił jakieś piosenki kabaretowe. Józef zamknął z hukiem książkę, wykrzyknął: gotowe, tylko zdawać! — potem zawołał jeszcze: chciałbym pochędożyć oryginalną arystokratkę, taką szczupłą blondynkę, to byłaby frajda, na tym punkcie jestem snob. Poczem przeciągnął się i ziewnął szeroko. Teodozja otworzyła komuś drzwi. Drobny staruszek, o zżółkłych od dymu tytoniowego, siwych wąsach, stanął na środku pokoju, w futrzanej czapce, w zwisającem jesiennem palcie, z wypchaną teczką pod pachą, przegiął się na szeroko rozstawionych nogach i zawołał wesoło:
— Krabczyński, pan Stanisław Krabczyński jest