Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

Potem wyczerpany bardzo, wcisnął twarz w poduszkę. Był spocony, a jednocześnie uczuwał chłód. Od samego rana głowę zaprzątały mu myśli ponure, a teraz jeszcze bardziej spotęgowało się poczucie niedoli. Ostatnio bowiem wiele przemyślał i pojęcie dobra na tej ziemi zdawało mu się być coraz bardziej względnem. Marzenia jego koncentrowały się we wszelkich ewentualnościach, jakie go przy najdłuższem życiu spotkać mogły. Imaginował więc sobie to życie i to dość plastycznie. Leżąc teraz, bez sił i nędzny, wymyślał historje swej przyszłości i coby mu one przy najlepszych warunkach dać mogły. Obok szargało się życie tamtych, jak brudna ścierka po podłodze. Głosy trzech pijących, zaprawione fałszywą radością, mieszały się z turkotem maszyny i boleśnie kłuły przewrażliwiony umysł Lucjana. Nie mogąc pisać, snuł swą opowieść epizodami — w wyobraźni.
...Losie! potożeś mi tyle szczęścia dał, żeby mnie ono aż nudziło? Boże, obdarowałeś mnie tak rzadkiem u twórcy poczuciem zadowolenia ze swych dzieł! Boć wiem przecie, że to, co daję ludziom, jest doskonałe. Ha, ha, — doskonałe, niezłe słowo, bardzo zalecane w katechiźmie. Leżę wygodnie w swej pracowni i obmyślam ratunek dla ludzi pogrążonych w złośliwej narkozie neurastenji. Właśnie o tem mam zamiar pisać, bowiem istotnie, odkryłem tego bakcyla. Ha, sam uchwyciłem za łeb kwintesencję radości życia, te kilkadziesiąt latek umiejętnie spędzić na ziemi, to sztuka nielada. Trzeba na to być wielkim głupcem, czyli optymistą lub też mędrcem, co to terminów