Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

stałem oficerem. To się już zdarzyć nie może. Chętniebym zaszedł jeszcze raz do tego wiejskiego wychodka, ale to mi się też zdarzyć nie może. Wspomnienia młodości i zdrowia, chociażby były nie wiem jak wulgarne, są zawsze miłemi wspomnieniami. Hejże! tożto podobizna Piechala!
Istotnie, nawprost, mocno przyklejona do drzwi znajdowała się doskonale wyretuszowana fotografja obiecującego poety Piechala. Zrobiło to na Lucjanie wrażenie komiczne, bowiem znał dobrze tego małego spryciarza, perfidną ręką — Zygmutna chyba — zaszczyconego tak sympatycznem zaciszem.
Znów to wstrętne, nudne łóżko. Wsunął się pod kołdrę z ponurem uczuciem jakiejś przynależności do tego martwego przedmiotu. Napił się herbaty i leżał tak z głową opartą o żelazną ramę, pełen posępnych myśli.
Teodozja otworzyła komuś drzwi. Zostało wymówione nazwisko Bednarczyka. Po chwili do pokoju weszła stara chłopka o pomarszczonej twarzy, w stroju łowickim, z pełnemi nieufności, wąskiemi, chytremi oczami. Nie mówiąc ani słowa, usiadła na krześle. Wyglądała jak ponury posąg zawziętości i uporu. Wrażliwy nos Lucjana został odrazu zaatakowany całą gamą najwymyślniejszych zapachów. Nawet student, człowiek pobłażliwy dla spraw tego rodzaju, spojrzał niechętnie na babę i z całym swoim materjałem kreślarskim przeniósł się na biurko. Teodozja postawiła przed chłopką szklankę z herbatą i zaczęła się rozmowa: