Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

notonnie o samych smutnych sprawach. Źle układane zdania brzęczały jak grzechotka w rękach usypiającego dziecka. Student kreślił, na jego twarzy widać było wielkie wytężenie. Czasem przerywał chłopce: U nas też tak raz było, albo: To się zdarza. Wówczas stał z cyrklem wzniesionym, jakby go babie chciał wbić w głowę. Było typowe południe miejskie w okresie jesieni. Czuło się atmosferę zamierania. Lucjan leżąc na boku, patrzał na matowe szyby okien i snuł swe urojenia.
Bednarczyk nie zdał egzaminu. Wrócił około trzeciej. Ucałował rękę matki i — zaraz położył się do łóżka. Sprawiał wrażenie półprzytomnego. Teodozja zapytała:
— Czy pan się napił, czy co?
— Zciął się pewnie, — powiedział lakonicznie student.
Bednarczyk popatrzył na niego i wykrztusił:
— Zciąłem się.
— Na czem?
— Ekonomją.
— Co pana pytał?
— Pierwsze pytanie zadał takie: Dlaczego fizjokraci domagali się nałożenia podatku na przemysł?
— I coś pan na to odpowiedział?
Odpowiedziałem, że fizjokraci wcale nie domagali się nałożenia podatku na przemysł, tylko na rolników. Na to on mię zapytał: Jaka jest idea krążenia bogactw u fizjokratów, wówczas wszystko mi się w gło-