jakby nic nie zaszło, zwrócił się do niego z jakąś opowieścią. W mroku słychać było jego nerwowy szept: to ta dziewczyna była bardzo wybredna i nikogo ze wsi nie chciała za męża. Za wsią pod lasem mieszkał gajowy, rudy i krostowaty dziad. Ona była na wychowaniu u bogatych chłopów, bo rodziców nie miała. Najprzystojniejszych chłopaków odrzucała. I, wiecie co? Wyszła za tego gajowego. Po roku okazało się, że ten gajowy to jej rodzony ojciec. Ja to uważam, że u tej dziewczyny był taki podświadomy zew krwi. Musiała mieć takie skłonności. Ciekawy wypadek, co? I wcale się nie rozwiedli, tylko żyli dalej, tylko wszyscy ich zawsze na języku mieli. Takie to rzeczy dzieją się na świecie.
— Pan zawsze wymyślisz coś nadzwyczajnego, — powiedział student.
— Bo nie znoszę banałów, rozumiesz pan.
— We łbie masz pan same śmieci i tyle.
— Wolę mieć śmiecie niż pustkę.
— Przed piątą przyszła Stukonisowa. Zabrała się zaraz do sprzątania, narzekając na lokatorów. Była przerażona, kiedy dowiedziała się, że chłopka ma zamiar zamieszkać u niej przez kilka dni.
— Gdzie pani będzie spała? — zapytała.
— Ja ta i na gołej ziemi się prześpię.
— Tu i tak dość ludzi, człowiek się ruszyć zupełnie nie może.
— Kiej podziać się nimom gdzie.
— No, dobrze, trudno! Już tej kary Bożej to
Strona:Zbigniew Uniłowski - Wspólny pokój.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.